Blog PFP

29 września 2013

Pokusa

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 17:06

I ponownie pokusa. Nawet bardzo nie męczy, ale jest dokuczliwa. Daleko jej od obsesji, od pożądania które dusi oddech, przyspiesza bicie serca i mąci umysł. Nie dobija się natarczywie do świadomości i nie zabiera mi doznań z rzeczywistości która mnie dotyka. Tylko lekko mnie drażni, nęci delikatną wonią realnego celu który daje upragnione spełnienie. Spełnienie które daje sens, daje siły i otwiera drogą ku kolejnym celom, ku kolejnym spełnieniom, ku życiu którego pożądam i pragnę.
A przecież jest tyle powodów by ją odrzucić. Nie zwracać na nią uwagi i potraktować jak zbędny balast, może i potrzebny kiedyś, gdy służył bardzo realnym i aktualnym wtedy celom.
Dotykam życia, biorę z niego to co dostaję, co jestem w stanie dostrzec i do czego daję radę sięgnąć. Mam z kim i o czym rozmawiać, i tu, i w realu. Być w tym tak mocno i głęboko. Mogę żyć, czuć, popełniać błędy, wyciągać z nich wnioski po to by popełniać następne. Dostaje od życia prezenty, dostaję szturchańce i kopniaki. Normalne….
No tak.. ale znowu kusi mnie by coś tu napisać. Bez sensu ;-).

11 Maj 2012

Wiatr

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 00:14

Byłem  na wodzie już ponad godzinę, Przeczesałem jeziorko wszerz i wzdłuż, ale wiatr jakoś nie chciał się określić. Mimo dużego żagla, deska ani nie płynęła dostojnie jak łabędź, ani nie ślizgała się wariacko jak to jej naturze przystało. No, to drugie to było jeszcze w sferze moich marzeń bo do tej pory silny wiatr oznaczał dla mnie serię upadków i następujących po nich potyczek o utrzymanie się na desce, podniesienie żagla i wystartowanie do kolejnej próby.
Ale ten wiatr nie był aż tak wymagający. Radziłem sobie w nim całkiem nieźle.Żagiel nie wyrywał mnie z butów, startowałem, szybko przypinałem trapezem do bomu, zawieszałem na nim, czułem jak deska wychodzi z wody i zaczyna obiecująco rozpędzać. Tylko potem brakowało albo umiejętności, albo siły wiatru, albo obu rzeczy jednocześnie. Pływaliśmy sobie w takim półślizgu, deseczka zachowywała się jak pług orzący wodę, pracowicie wrzynając się w jej powierzchnię i odrzucając spod dziobu dwie ukośne fale. Po jakimś czasie byłem już pewny, że na tym, ta dzisiejsza zabawa skończy się. Wiatr nie był nadmierne stabilny, czasami słabł, czasami się wzmagał, jednak nigdy na tyle żeby mnie zaskoczyć.
Po kolejnym zwrocie wszystko toczyło się typowo, zagarniałem żaglem co silniejszy podmuch ale zawsze jak mocniej się na nim uwiesiłem to potem musiałem zwalniać, żeby wrócić do jako, takiego, stanu równowagi. Wiatr nie chciał mi specjalnie w tym pomagać i zaraz po podmuchu słabł.
O, teraz znowu przywiało. Wybrałem żagielek, położyłem do tyłu i pociągnąłem biodrami, przez trapez, na nawietrzną. Przód deski podniósł nad wodę, a ona cała wyraźnie przyspieszyła. Przydusiłem jej przód żeby nie ustawiała się skośnie do wody i wtedy ruszyła żwawiej. Wiatr nie słabł, musiałem teraz całym ciałem kontrolować to co się dzieje – żarty, czyli spacer, skończyły się. Ugiąłem kolana, stopy silniej wcisnąłem w strzemiona, biodrami maksymalnie ciągnąłem żagiel w kierunku wiatru. Deska nadal się rozpędzała, kadłub już nie orał wody. Sunął po niej płasko, pozwalając by fale wygrywały na nim twarde staccato. Czułem, że zaczyna się dziać coś, z czym nie miałem jeszcze do czynienia. Kadłub, maszt, bom i żagiel, moje ciało przypięte do nich przez trapez, nogi wsunięte głęboko w strzemiona i ramiona rozłożone na bomie nagle zacząłem odbierać jak jedność. Mięśnie napięły się prawie bez udziału woli by pokonać opór który stawiała woda przed deską. To wszystko działo się coraz szybciej. Lecieliśmy z wiatrem przez jezioro, rytm fal uderzających o kadłub był coraz szybszy, a stukot coraz głośniejszy. Coraz większa prędkość, napięte ciało. Każdy ruch ręki czy nogi, każda zmiana ustawienia ciała ma znaczenie. Uwaga napięta by zareagować na zmianę wiatru czy uderzenie fali. I nagle …
Wszystko zelżało, niesamowite uczucie lekkości. Żagiel zaczął reagować na delikatne ruchy rąk i chociaż nadal wisiałem na trapezie to brzuch, plecy i nogi przestały być tak napięte. Całe ciało nadal pracowało ale lżej, subtelniej. Stukot spod kadłuba zamilkł, prawie cały wynurzył się z wody i frunął nad jej powierzchnią ze świstem, czasem tylko klepiąc bardziej niecierpliwą falę gdy ta próbowała ściągnąć go w dół.
Płynąłem ślizgiem, pierwszy raz w życiu. Nie słyszałem już wiatru bo byłem bliski jego prędkości, tylko świst spod stóp i przemykające z zawrotną prędkością otoczenie uświadamiało mi, co się ze mną dzieje. Zawsze na wodzie byłem blisko wody, poruszałem się w jej rytm, liczyłem się z jej falowaniem, prądem i lądowałem w niej gdy popełniałem błąd.
Teraz byłem częścią wiatru, frunąłem. Muskałem wierzchołki fal, ruchem ręki, stóp czy wychyleniem bioder zmieniałem kierunek ślizgu, zwalniałem gdy chciałem i przyspieszałem gdy czułem jak w żaglu wzbiera moc. Deska, żagiel, moje ręce, biodra i stopy, wszystko połączone razem, zależne od siebie. Żagiel i kadłub stały się częścią mojego ciała, czułem nimi wodę i wiatr, jakby były w nich nerwy biegnące wprost do mózgu. Poruszałem nimi jakby były przedłużeniem rąk, rąk które zmieniły się w skrzydła. Wiatr był moim żywiołem, tuliłem się do niego, otwierałem ramiona by chwycić go ja najwięcej. A on był mi przyjacielem, wiernym rumakiem, wziął mnie na swój grzbiet, niósł w szalonym cwale, pozwalając zaznać doznań niedostępnych wcześniej.
Gdy wszedłem w ślizg to dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że krzyczę. Że drę się jak opętany, nie wiem, z radości czy uniesienia? Na pewno nie ze strachu. Nigdy przed tym, nigdy po tym, nie zdarzyło mi się już coś takiego.

16 marca 2012

Przeminęło z czasem.

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 13:00

*** MY ***

Wspomnienia które blakną już gdzieś w dali,
Twój uśmiech promienny gdy trafię Cię celnie czułością,
kocie mruczenie gdy zanurzasz się w moje ramiona,
wspólne ciepło jednego oddechu którym przekraczamy granice.
Ty w mojej głowie, mój obraz w Twoich oczach,
Radość i zwątpienie jak na karuzeli,
chwile wieczności której już nikt nam nie odbierze.
Głód siebie który czasem daje się oszukać,
lecz szans nie daje na rozstanie.
Świat jest poza nami, płyniemy nad czasem.

** Czekanie **

Cisza… chociaż wokół ruch i hałas,
Życie biegnie wydeptaną ścieżką,
Chociaż gonię wydarzenia, buduję i niszczę,
budzę się i zasypiam,
i wciąż popycham wskazówki zegara.
To jednak cisza…
Moje serce śpi,
a może tylko udaje,
z za zamkniętych powiek nasłuchuje Twoich kroków.


14 marca 2012

Medytacja – Kiler czy Zbawca?

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 21:30

Moje Wraż(liwe) Natchnienie powiedziało dziś do mnie takie zdanie – „Używałeś medytacji żeby zabijać emocje”. Zatkało mnie najpierw, a jak już odetkało to było za późno by coś wyjaśniać bo rozmowa pogalopowała w ciekawsze rejony.  Ale, że bywam pamiętliwy to nie odpuszczę.

Umysł ludzki karmi się doznaniami. Bez nich degeneruje się i umiera. To fakt stwierdzony doświadczalnie i nie ma potrzeby z nim dyskutować.  Doznania mamy różne, od uczucia swędzenia gdy spaceruje po nas mucha po emocje wywołane przez wielką miłość wartą poematów,  opowieści godnych scenariusza i w rezultacie Oscara.  Mechanizm karmienia nimi umysłu jest ten sam, inna jest tylko siła działania i skuteczność w dziele zaspokajania apetytu umysłu. A apetyty ma nasz umysł nienasycony i na dodatek podlega on znanej skądinąd zasadzie że, rośnie w miarę jedzenia. Zasada ta nie wynika z tego że umysł jest pazerny czy chciwy ale z tego, że ma wbudowany pewien mechanizm samoregulacyjny polegający na tym, że siła bodźca który powtarza się i działa często, czy nawet bez przerwy, maleje. Nie jest to żadna niedoróbka Stwórcy, czy też ewolucji, jak ktoś woli tą nazwę, ale rodzaj bezpiecznika dla naszych zwojów mózgowych i całego organizmu. Po prostu jeśli silny bodziec, wywołujący mocne emocje manifestujące się fizycznymi reakcjami organizmu, działa na nas dłuższy czas to może doprowadzić organizm do skrajnego wycieńczenia i w konsekwencji do śmierci. A na to, pierwsza zasada naszego wewnętrznego oprogramowania (ŻYCIE NADE WSZYSTKO) pozwolić nie może. I dlatego za każdym razem gdy bodziec powtarza się maleje siła jego oddziaływania, zmniejsza się siła emocji nim wywoływanych. No.. to była teoria potrzebna do przejścia do zasadniczej części mojej dyskusji z tezą Natchnienia, Wrażliwego zresztą nie tylko z nazwy.

No tak, ale skoro maleje siła oddziaływania bodźców, a nie maleje apetyt umysłu na nie, a wręcz przeciwnie, im umysł sprawniejszy, doświadczony tym apetyt ma większy, to co się będzie działo. Ano proste, umysł będzie głodny, będzie żądał coraz więcej emocji,  silniejszych albo nowych.  I jeśli jest rzeczywiście sprawny i skuteczny to z łatwością poradzi sobie z szukaniem „pożywienia”.  W dzisiejszych czasach, gdy zaspokajanie podstawowych potrzeb fizycznych, mieszkania, pożywienie czy poruszanie się, jest coraz prostsze i zajmuje nam coraz mniej czasu, mamy coraz więcej czasu i możliwości na karmienie naszego umysłu najróżniejszymi bodźcami które karmią jego głód doznań. Tyle że nie tylko karmią a wręcz przekarmiają. Telewizja, internet, dostęp do różnych form aktywności i zwiększenie możliwości nawiązywania kontaktów z innymi ludźmi. W tym takimi kontaktami które wywołują silne emocje czy doznania. Łatwo o emocje, łatwo o doznania. Potrzeba ich coraz więcej, coraz silniejszych. Zwiększa się siłą i ilość doznań, zmniejsza się wrażliwość na nie. Czyli trzeba znowu zwiększać siłę i ilość by nie czuć głodu doznań. I w pewnym momencie tracimy nad tym kontrolę. Okazuje się że chociaż umysł nadal jest głodny (bo on zawsze będzie głodny) to nie daje już rady przetwarzać tego wszystkiego co do siebie, w siebie, przyciągnął. A jeśli nawet przetwarza to w sposób patologicznie wręcz chaotyczny, bez kontroli woli, gubiąc rozsądek i wrażliwość na subtelności. Jeśli ktoś ma wątpliwości co do tego to niech zrobi prostą próbę, zamknie oczy i przez pięć minut postara się nie myśleć o niczym abstrakcyjnym a skupić się jedynie na odbieraniu jakichś prostych bodźców które dochodzą do niego przez ten czas. A najlepiej jednego typu bodźca na przykład niech stara się wyczuć jakie fizyczne doznania wywołuje w nim powietrze wchodzące i wychodzące przez nos. Najlepiej w ograniczonym obszarze, na przykład w dziurkach od nosa. Tylko tyle… nic więcej. Bez słuchania odgłosów w oddali, bez myślenia o pracy, rodzinie, kobietach, mężczyznach , polityce, filmach, teatrze… nic, tylko bez przerwy odczucia fizyczne w dziurkach nosa. To się może wydać głupie dopóki ktoś tego naprawdę nie spróbuje, dopóki nie zobaczy że nie jest panem swego umysłu, nie może mu niczego nakazać. Że umysł robi swoje i to na dodatek w sposób który nie uznamy za zbyt zorganizowany.

Pytanie czy komuś w ogóle chce się coś takiego sprawdzać, czy to co opisałem w jakiś sposób mu przeszkadza, czy czuje się przytłoczony apetytem umysłu na określone doznania czy emocje, czy radzi sobie z tym apetytem jeśli stwierdza że jest duży. Bo jeśli wszystko jest OK, jeśli nasze życie uważamy za najlepsze z możliwych, jeśli nie targają nami emocje, nie mamy dołków czy chwil zwątpienia to z całą pewnością nie ma sensu nic zmieniać. Dla takiej osoby to co piszę nie będzie miało większego sensu.  No ale  nie wszyscy tak mają.

Ja nie miałem.

Kombinowałem z doznaniami, emocjami, uczuciami na swój sposób. Z mizernym rezultatem. I w którymś momencie postanowiłem sprawdzić to, o czym mówiła pewna grupka ludzi, o metodzie radzenia sobie z problemami o których pisałem wyżej. Mówili żeby przestać skupiać się na emocjach czy doznaniach a  zająć się ich odbiornikiem, czyli własnym umysłem. Że jeśli mam problemy z nadmiarem bodźców, z radzeniem sobie z doznaniami które wywołują to najlepiej wyregulować swój apetyt na nie. Tak aby służyły mnie a nie ja im.

No i teraz wiem że można. Można zapanować nad umysłem, można zmusić go by kosztem jego głodu doznań moja świadomość potrafiła zaznać czasem chwil spokoju i spełnienia, można wysubtelnić jego wrażliwość na bodźce tak, że obserwowanie własnego oddechu czy naturalnych doznań na ciele jest doświadczeniem równie ekscytującym co najnowsza superprodukcja w 3D.  Chociaż tak naprawdę to nie chodzi o ekscytację, to coś innego. Przez obserwację prostych, najprostszych z dostępnych doznań, tylko i wyłącznie ich, pozwala się umysłowi dostrzec samego siebie. Przejrzeć się w tej pustce którą osiąga się czasem po długiej praktyce, w pustce cichej i spokojnej jak toń jeziora w bezwietrzny dzień,  i zobaczyć jak płyną przez nas najprostsze emocje i doznania. Jakim cudem jesteśmy my sami, jakim cudem jest świat w którym żyjemy i którego jesteśmy częścią. Bo i tego jesteśmy w stanie doświadczyć gdy nasze postrzeganie wykracza poza prostą transakcję umysł i woli. Poza tą wymianę w której wola umożliwia pozyskiwanie bodźców a umysł rewanżuje się doznaniami budzącymi żądze kolejnych bodźców. Wymianę w której jedna część nas staje się zakładnikiem drugiej i vice versa. Tak medytacja pozwala czasem dotknąć wolności, wolności w nas samych.

Czy medytacją zabijam emocje? Na pewno nie pozwalam im aby zabijały mnie (górnolotnie mówiąc) ale przecież ani nie chcę się ich pozbyć, ani  tym bardziej nie pozbywam.  Emocje są czymś naturalnym i potrzebnym do życia, pod warunkiem, że służą mnie jako całości. Życie to ciągłe poszukiwanie złotego środka, kompromisu pomiędzy różnymi, czasem sprzecznymi dążeniami w naszej naturze.  Emocje to tylko jeden z aspektów poszukiwania tego kompromisu, oprócz nich są jeszcze inne, chociażby racjonalna część mojego umysłu. I ta część w trakcie medytacji w równym stopniu co emocje jest usypiana na czas praktyki. Nie można więc sugerować że medytując jednostronnie traktuję strukturę swojej osoby. Chyba właściwym będzie powiedzieć to co napisałem wyżej. Medytacja usypia, na czas praktyki, te sfery umysłu które są najbardziej aktywne w stanie normalnej aktywności. Dzięki temu pozwala działać naturalnym procesom regulującym mechanizmy ich działania, regeneruje je i likwiduje te aspekty które nie są już potrzebne a które tkwią jeszcze we mnie bo z przyczyn niezależnych od woli nie zostały same usunięte.

Czy sen to śmierć? No pewne objawy są podobne, tracimy świadomość otaczającej nas rzeczywistości, przestajemy odbierać bodźce zewnętrzne w taki sposób jak na jawie, przestajemy być aktywni. Ale wszyscy wiemy że, tak nie jest, dlatego że wszyscy śpimy (no.. ogólnie rzecz biorąc).  Wszyscy znamy pozytywne działanie snu, jego skutki i nie dziwimy się że, zmęczona i jęcząca wieczorem osoba wstaje następnego dnia radosna, wypoczęta z totalnie innym nastawieniem do życia. I jeśli nawet sami nie doznamy dobrodziejstwa snu, to nie będziemy zarzucali drugiej osobie która spała, że następnego dnia ona zmienia się i jest inna niż my.  Że jest już inna i oddaliła się od nas.

Z medytacją to już nie tak prosto. Ktoś kto nie zaznał jej dobrodziejstwa nigdy nie zrozumie że osoba po dłuższej praktyce może zmienić się z korzyścią dla jej życia, dla życia w ogóle. Zwiększona wrażliwość na bodźce, skutkująca brakiem potrzeby silnych doznań, będzie odbierana jako coś wręcz przeciwnego. Jako zobojętnienie i niewrażliwość. Tym łatwiej że zrównoważony i spokojny umysł łatwiej radzi sobie z bodźcami negatywnymi, odrzuca je lub przetwarza w taki sposób by zniwelować ich działanie. To też kolejny dowód na wyalienowanie i brak wrażliwości medytującego. Podobnie jest z apetytem na doznania czy z potrzebą ekspresji emocji lub przeżywanych uczuć. No i w rezultacie wniosek jest prosty. Medytacja zabiła uczucia, emocje. Stępiła wrażliwość czy empatię.

I kiedy tak to wszystko czytam uświadamiam sobie że, w zasadzie to chyba niewiele wyjaśniłem. A z pewnością nie przekonam Natchnienia że, nie ma racji w swoim stwierdzeniu. W końcu każdy widzi świat swoimi oczyma, nie da się inaczej.  Przekonywanie kogoś, że mój punkt widzenia jest lepszy to w równym stopniu brak grzeczności, co działanie bezskuteczne. To może…   uznajmy, że tego co napisałem wyżej nie ma, a na stwierdzenie Natchnienia odpowiem – „No, skoro tak uważasz„.

 

10 marca 2012

Do Ciebie piszę Natchnienie!

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 10:51

No hej, Mądralo :). Tak, do do Ciebie piszę Natchnienie. Pamiętam o Tobie ale trudno mi znaleźć jakiś intrygujący, moim zdaniem, temat na który mógłbym pomarudzić tutaj. Tyle już zdań w tym internecie napisałem, tyle razy się wymądrzałem mając głębokie przekonanie o własnej racji, mądrości i trafności spostrzeżeń. Świata nie zbawiłem, siebie chyba też nie. A teraz…  nie żebym stracił w to wszystko wiarę, o nie. Ale że jestem już dużym chłopcem, który czuje się ostatecznie ukształtowany przez swego Stwórcę to mam przeświadczenie, że powinienem mieć w sobie jakąś stałość która będzie tego dowodem. No, a żeby być w tym stale zmieniającym się świecie stałym należy wraz z nim zmieniać się. I taki chyba właśnie jestem. I to wcale nie jest świadomy wybór, to raczej konsekwencja stanu świadomości. Dlatego nie mam ostatnio parcia na klawiaturę i monitor w kontekście wyrażania myśli. Zmieniło mi się.

No tak, chyba znowu ględzę i marudzę. I to na dodatek niezrozumiale. To może tą ostatnią kwestie stałości ujmę inaczej, w troszkę innym kontekście, cytując Sztaudyngera – „On w uczuciach był stały, tylko one się zmieniały”. Fajne nie, ile w tym głębokiego sensu ;-). Ale o tem potem, znaczy innym razem.

Dobra, zrywam cztery litery i idę trochę pouszcześliwiać świat swoją obecnością, a może odwrotnie, cieszyć się światem. Zresztą, to chyba dokładnie to samo. A na zewnątrz … niebo zachmurzone nade mną, jasne słońce we mnie (chyba to lepsze od tego nadętego Kanta, prawda ? 😉 ).

 

20 lutego 2012

Przegrać by wygrać.

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 22:42
Tags: ,

Wolność – wszyscy o niej marzymy bo prawie każdy czuje się czymś zniewolony. Zmuszony do postępowania wbrew wewnętrznym potrzebom albo ograniczony w działaniu przez czynniki zewnętrzne, którym nie potrafimy się przeciwstawić. Mało kto jednak uświadamia sobie, że wszystkie przyczyny braku wolności tkwią głęboko w nas samych. Jakie to są przyczyny, dlaczego nie dostrzegamy tego, że mamy wpływ na ich powstawanie, istnienie a co najważniejsze, że możemy się ich pozbyć. Sami, bez angażowania wielkich sił i środków, bez pomocy innych ludzi.

Przyczyny braku wolności to pragnienia, żądze czy instynkty które tkwią w umyśle, i kierują naszym postępowaniem angażując nas do ich realizacji. Jeśli utożsamiamy się z celem który mamy osiągnąć oddajemy temu celowi część samego siebie. Nie jesteśmy już panem i władcą tej części.  Rządzi nią pragnienie któremu ją oddaliśmy. Chcę nowy samochód, ciuch czy jakiś gadżet. Im bardziej go chcę tym częściej o nim myślę, tym intensywniejsze są moje emocje gdy o nim myślę. Te myśli zajmują mój czas, uwagę. Im częściej o tym myślę, tym łatwiej mi to przychodzi. Potem zaczyna być trudno.. nie myśleć. Są pragnienia które zmieniają się w żądze, w obsesje. Jeśli nie potrafimy ich realizować umysł włącza mechanizmy karania nas za to. Pojawiają się frustracje, uczucie rozczarowania, niespełnienia. Mamy poczucie winy, że nie zrobiliśmy czegoś co powinniśmy zrobić. I nie dotyczy to tylko pragnienia posiadania przedmiotów. Z tym akurat najłatwiej sobie poradzić. Ale chcemy robić bardziej złożone rzeczy. Być przydatnym dla najbliższych, zapewnić im bezpieczeństwo i dostatek, chcemy mieć przyjaciół, chcemy kochać i być kochanym. Chcemy zaznać namiętności, a innym razem spokoju.  Ciągle czegoś chcemy, raz silniej, raz słabiej. Ktoś zapyta, ale co z tego wynika, gdzie problem? Przecież to normalne, to ludzkie, na tym właśnie polega nasze życie. Zgadzam się, tak jest. Ale jest jedno ale.. wszystko jest w porządku gdy potrafimy zachować w tym wszystkim jakąś względną równowagę. Gdy potrafimy część naszych pragnień zrealizować, gdy potrafimy z części zrezygnować, gdy chociażby podświadomie zdajemy sobie sprawę z tego co i jak  nami kieruje.

Problem pojawia się gdy nie umiemy się ograniczać, w odpowiednim czasie z czegoś zrezygnować, odpuścić sobie część pragnień, część obowiązków, uwolnić się od jakiejś namiętności. Ewolucja i nasz własny osobniczy rozwój uczyły nas i uczą jak zwyciężać. Wiemy jak atakować, wprost czy z ukrycia, jak osiągać cele w najbardziej nawet wyrafinowany sposób. Nasza psychika nastawiona jest na motywowanie umysłu do sukcesu, nagradza nas pozytywnymi doznaniami i emocjami gdy wygrywamy, i srodze karze gdy przegrywamy. Walka o zwycięstwo odbiera nam wolność, sukces daje krótkotrwałe przyjemności a potem znowu zatrudnia nas do obrony osiągniętych korzyści. Nowy samochód wymaga nakładów na eksploatację, ubezpieczenie, rodzi obawy o kradzież, uszkodzenie. Zdobyta miłość drugiej osoby ma na drugim końcu lęk o jej utratę, potrzebę weryfikowania jej wartości, obawy o  zagrożenia ze strony potencjalnych konkurentów. Ciągłe pragnienia. potrzeby, wewnętrzny przymus  i obawy. Napędzają się wzajemnie w spirali zależności. Gdy brak jest świadomości i dystansu ten szalony pęd potrafi rzucić nami o mur pojawiających się nieubłaganie przeciwności z taką siłą, że niektórzy nie potrafią się już podnieść po czymś takim.

Można się przed tym bronić. Tylko że, paradoksalnie, obrona ta sprowadza się zazwyczaj do walki z samym sobą. W odpowiednim momencie, w określonej sprawie trzeba po prostu poddać się. Pozwolić sobie na przegraną… z naciskiem na „pozwolić sobie”. To bardzo trudne, spojrzeć na siebie obiektywnie, odrzucić pragnienia i żądze, działać wbrew odruchom i uwarunkowaniom. Stawić czoła poczuciu klęski, świadomości że dla innych możemy stać się kimś mniej wartościowym. A jeszcze trudniej poradzić sobie z tym, że sami dla siebie takimi się stajemy. Tak… tylko mało kto zdaje sobie sprawę dlaczego tak jest. Nie ma obiektywnego wzorca na ocenę wartości człowieka. Te które funkcjonują opierają się wyłącznie na różnych systemach wartości. Co system to wzorzec. W klasztorze ceniony jest milczący i poważny mnich, na imprezie sylwestrowej wesoły i zwariowany partner. W korporacji bezwzględny, pozbawiony emocji pracownik, w fundacji pomagającej biednym wrażliwy i pełen empatii człowiek. Można by tak długo.  Dlaczego więc sami dla siebie przyjmujemy za obowiązujący wzorzec taki, przy którym nasza samoocena w przypadku przegranej staje się niska? A to dlatego, że umiemy wygrywać, a nie umiemy przegrywać, że brak nam świadomości i pokory..  brak nam wiary i mądrości.

A przecież wystarczy tylko dobrze samego siebie obserwować by w przypadku każdej przegranej znaleźć coś, co pomijamy a co każda przegrana ze sobą przynosi. Coś o czym każdy z nas, mniej lub bardziej świadomie marzy. Każda przegrana zwraca nam cząstkę utraconej wcześniej wolności.  Jeśli przegrałeś jakąś sprawę, ale tak definitywnie, ostatecznie. Jeśli masz tego świadomość i naprawdę tą świadomość akceptujesz to odzyskałeś tą wolność którą potrzeba, pragnienie czy żądza Ci odebrały. To nie jest łatwe.. wszystko wokół świadczy o negatywnych skutkach tego co się stało, wszystko w Tobie protestuje przeciw wynikowi walki. Czepiasz się każdego pretekstu by podtrzymać przy życiu nadzieję, że nie wszystko stracone. Że jeszcze możesz zwyciężyć. Jeśli tak jest to nie zaznasz poczucia wolności, nie poczujesz się nagle lżejszy, lepszy sam dla siebie i dla innych. Wolność, nawet w najskromniejszych przejawach nie uznaje kompromisów. Albo ona, albo pragnienia czy żądze. Ale jeśli przetrwasz najtrudniejsze chwile, jeśli pozbędziesz się złudzeń i bezpodstawnej nadziej która trzyma Cię przy przegranych sprawach, to prędzej czy później poczujesz jak mała część wolności która do Ciebie wróciła dodaje Ci radości życia, poczucia bycia sobą w zgodzie z całym światem. Uskrzydla Cię i otwiera na życie.

Uczmy się przegrywać, uczmy się sami, uczmy nasze dzieci i przyjaciół. To umiejętność dużo rzadsza niż wygrywanie, a o wiele bardziej przydatna.

13 lutego 2012

Jestem….

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 13:00

No jestem… wyż trochę odpuścił. Za zasłoną chmur i padającego z nich leniwie śniegu wkradło się trochę cieplejszego powietrza. Jeszcze na minusie ale mróz już nie kąsa. Niektórzy marudzą że nie ma słońca ale taka już ludzka natura. Mnie musnął dziś ciepły, słoneczny Promyk. Bosko…. ale nie będę o tym pisał. Wolę skupić się na wrażeniu jakie po sobie pozostawił. Prędzej czy później i tak się skuszę na jakieś ględzenie, żeby mojego Ego nie miało wrażenia że je zaniedbuję. Ale może jeszcze nie dziś. Dziś po prostu pobędę sobie Sobą. Do czego i Państwa …. a w szczególności Promyka serdecznie namawiam. (kropek jest więcej niż trzy ;-P)

31 stycznia 2012

O rany, jak to wszystko ogarnąć ;-P

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 12:55

ACTA, PTG i dyskusja programowa którą wywołałem (dobrze mi tak, trzeba się było zastanowić), fachowiec naprawiający drugi miesiąc piec gazowy, prokrastynacja która pilnuje żebym nie skończył ostatniej zaległej opinii, mróz za oknem (akurat do niego nic nie mam)…. nie wiem… chyba zjem drugie śniadanie.

29 stycznia 2012

Wizyta czy powrót?

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 22:32

Witaj Mój Blogu, strasznie dawno tu nie byłem. No ale czasem nie da się być w dwóch miejscach jednocześnie…  Pusto tu jak w mojej głowie. Może nie tyle pusto co same wspomnienia – ja sprzed dwóch lat. Ale ta pustka ze wspomnieniami kusi, kusi podobnie jak ta którą mam teraz w głowie. Jak dla poety wyzwaniem jest czysta kartka papieru, dla malarza blejtram obciągnięty płótnem tak dla mnie przyszłość która otwiera kolejne ścieżki wabiąc obrazem celów do których prowadzą. Złudzeniem spełnienia które osiągnięcie tych celów obiecuje.

Dwa lata podróży. Takiej jakiej nie przeżyłem jeszcze w życiu. W zawrotnym tempie, w szalonej amplitudzie uczuć, od nieba do piekła, z piekła do nieba i tak bez przerwy. Rzadko miałem czas by pobyć chwilę na Ziemi. Chociaż upominała się wciąż o mnie, wzywała do pokory, przypominała o obowiązkach i ostrzegała przed kosztami takiego życia. Ale logika serca nie opiera się na rozsądku a świat uczuć ma inny system wartości niż świat umysłu. No,  to jasne… nie wiem po co to piszę, chyba żeby się wygadać.

Do nieba jakoś nie umiem już znaleźć znajomej drogi, pewnie przegapiłem jakieś drogowskazy. A może nieba już nie ma..  dla mnie nie ma?  Na piekło nie mam już ochoty, będę się przed  nim bronił. Mogę się na nie zgodzić gdy jest częścią podróży, kosztem biletu do nieba. Ale jeśli ma być tylko ono to nie.. spróbuję przytrzymać się Ziemi. Może się uda :-).

Ze wschodu chuchnął tęgim  mrozem rosyjski wyż. To normalne o tej porze roku. Szykuje się że posapie nam tak przez jakiś czas. Ludzie opatulili się szczelnie, pozamykali w domach i będą czekać aż przejdzie. A kiedyś przejdzie i będzie wiosna. Złote słońce, zielona trawa, kwiatki, ptaszki i motylki :-).

Opatulę swoje Serducho i poczekam aż przyjdzie dla niego wiosna. Może by się teraz Rozum wykazał, ostatnio leniuchował i kibicował tylko Sercu. A ono najmądrzejsze nie jest choć takie kochane.

Rozum… masz tu pustego bloga. Może byś coś stworzył ;-P.

7 grudnia 2009

Brak złudzeń.

Filed under: Uncategorized — peefpe @ 08:58

Nie, to nie będzie o takim stanie świadomości który cechuje się ostrością widzenia, darem zrozumienia i akceptacją prawdy. W taki stan nie wierzę bo wyklucza go natura umysłu. Jedyne w co wierzę to w akceptację sensu który wykracza poza moje rozumienie, no ale to już zupełnie inna bajka i nie czas na nią teraz ani miejsce.

Ten wpis jest j próbą usprawiedliwienia, prośbą o wybaczenie, prośbą o cierpliwość czy może tylko o  zrozumienie. Nie potrafię znaleźć takiej myśli, takiej formy czy emocji, dotyczącej złudzeń którą mógłbym tu przedstawić i która by była prawdziwą odpowiedzią na prośbę mojego Natchnienia. Oczywiście mogę napisać to co już pisałem i mówiłem wielokrotnie. O uwarunkowaniach, o fałszywych i szkodliwych przekonaniach, o względności zasad, o tym wszystkim o czym piszą i uczą mistycy, prorocy czy inni ludzie oświeceni. Ale te wszystkie mądre prawdy nie potrafią ugasić bólu jaki u każdego z Nas, częściej lub rzadziej pojawia się w sercu, drąży duszę i niszczy wiarę w sens. Nie namówię pewnie nikogo do długotrwałych praktyk które doświadczają Nam prawdę, że taki stan nie jest przeciw Nam, że ma sens i potrafi tez budować gdy nauczymy się chociaż trochę siebie. Przepraszam, że tego wszystkiego nie jestem w stanie zrobić. Tych którzy tego ode mnie oczekują i siebie bo ich ból bywa też moim udziałem.

Przyznaję, czuje się bezradny gdy dotykam braku wiary w sens życia bo … bo nie mamy miłości takiej czy innej osoby, bo nie mamy życia które sobie wymarzyliśmy, bo los przynosi nam doświadczenia których sobie nie życzymy. Jakie mam prawo by zabierać komuś marzenia, cele, wartości.. treść jego życia. Jakie mam prawo podsuwać mu swoje przemyślenia, zmieniać system wartości, przemeblowywać duszę. A przecież niejednokrotnie to próbowałem robić. Tym bardziej że, sam nie jestem pewien czy o to w tym wszystkim chodzi. Przecież złudzenia są także treścią mojego życia. Trzymam się ich pływając po powierzchni i może tylko mi się wydaje że, gdy wymkną mi się z rąk to powstrzymam instynkt samozachowawczy i nie rzucę się  rozpaczliwie w pogoń by ich nie stracić. Nie stracić, bo uznam że, to dzięki nim i dla nich żyję.

Chyba straciłem trochę wiarę w prawo mówienie innym co jest dobre a co nie. Nie dlatego że, straciłem wiarę w ogóle. Wydaje mi się że, moje przekonania, sposób patrzenia na świat nie zmieniły się. Zmienił się tylko sposób reagowania na innych. Nie ma sensu pouczanie, moralizowanie, wciskanie prawd absolutnych i uniwersalnych (moim zdaniem oczywiście). Jedyne co tak naprawdę możemy komuś dać to poczucie że, jesteśmy z nim, że mu współczujemy wtedy gdy coś go niszczy, że cieszymy się z jego wzlotów.

Dlatego Moje Natchnienie nie będę się w tej chwili wymądrzał na temat złudzeń. Nie potrafię, mam nadzieję że, mnie zrozumiesz. Może to się kiedyś zmieni, wtedy obiecuję że do tego wrócę. Teraz będę z Tobą, będę z Twoimi i swoimi  złudzeniami i mam nadzieję że, mi wybaczysz.

Następna strona »

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.